Geoblog.pl    michalfutyra    Podróże    Tajemnicze miasta Azji Południowo - Wschodniej    Dumai - Peter i magiczne chomiki
Zwiń mapę
2011
07
wrz

Dumai - Peter i magiczne chomiki

 
Indonezja
Indonezja, Dumai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1789 km
 
W Dumai mieszka tylko dwóch cudzoziemców i nie ma się co dziwić. Osiąść tutaj może tylko ktoś, kogo los w skutek wielu nieprzyjaznych splotów wydarzeń porzucił za karę. W mieście nie ma nic, co mogłoby się spodobać. Nie ma niczego do zobaczenia. Żadnej przyzwoitej restauracji, czy kawiarni. Nie ma ani jednego miejsca, w którym można by przysiąść i odsapnąć. Żadnego parku. Żadnego skweru. Brudne, pełne samochodów i motocykli, wzburzających tumany kurzu i pyłu. Po kilku minutach spaceru oblepiają człowieka wyziewy miasta, a nieustający ryk silników przyprawia o ból głowy. Układ ulic bywa zrozumiały jedynie dla urodzonych tutaj ludzi. Niestety z czasem przykre wrażenie miało się pogłębiać. Większość miast Sumatry wygląda podobnie. Rozkraczone pomiędzy agresywnym pędem ku nowoczesności, a nędzą i biedą przeszłości.

„Jak można chcieć żyć w takim miejscu?” – bezustannie zadawałem sobie w myślach pytanie podczas wspólnie spędzonego popołudnia z Peterem - jednym z owych dwóch cudzoziemców mieszkających w Dumai. Drugim jest osiemdziesięcioletni Amerykanin, którego starcza demencja zupełnie odcięła od realnego świata.

Historia życia Petera jest równie fascynująca, co snute przez niego opowieści o Indonezji. Przyjechał na wyspę dziesięć lat temu. Po śmierci żony postanowił wyjechać z Liverpoolu i nigdy więcej nie wracać do Anglii. Będąc przez lata pracownikiem naftowym, odwiedzał Azję wielokrotnie. Z tego też powodu nie mógł paść inny wybór na nowy życiowy start. Kupił niewielki domek z okazałym ogrodem na przedmieściach Dumai. Dlaczego tutaj? Bo stąd blisko do Malezji, gdzie można odnawiać wizę na pobyt w kraju. A poza tym mało turystów. W zasadzie w ogóle ich nie ma.

Po kilku miesiącach podejrzliwych spojrzeń mieszkańców i problemów z urzędami, odwiedził go tutejszy przywódca religijny. „I w ten sposób przyjąłem islam” – mówi Peter. Tego samego dnia wszystkie trudności zniknęły. Zaczęli go odwiedzać sąsiedzi. Gmina muzułmańska pomogła załatwić formalności dotyczące wykupu ziemi. Dzisiaj wspominając o początkach, uśmiecha się szeroko i mówi: „Jestem jedynym Anglikiem żyjącym w Dumai. Jedynym aktywnym białym w całej społeczności. A na dodatek muzułmaninem. Cała rodzina w Anglii uważa mnie za szaleńca i jak o tym myślę, to coś musi w tym być”.

Siedząc w gościnnym pokoju jego domu, zauważam nad telewizorem kilka zdjęć młodej, ładnej Indonezyjki. Zapytany o nie Peter odpowiada z rozbrajającą szczerością, że to są fotografie Deny’ego, transseksualisty, który od kilku lat z nim mieszka.

Ich dom przypomina małe zoo. Na tarasie wyleguje się kilkanaście kotów. Rozglądając się po podłodze pokoju naliczam czternaście chomików, spacerujących w najlepsze. Co jakiś czas Peter sięga pod stół. Chwyta jednego. Głaska i mówi do niego pieszczotliwie. W ogromnym akwarium pływa ławica ryb, którą karmi Dany, przysłuchując się jednocześnie naszej rozmowie. Dziwne miejsce. Trochę magiczne, a trochę przerażające.

„Indonezja ma jeden duży problem – korupcję. Wiesz ile płacę rocznie za ziemię? Dwadzieścia pięć dolarów. Tyle, co nic. A wiesz ile w tym roku wydałem, żeby zdobyć indonezyjskie obywatelstwo? Sześćset dolarów. Tak jest co roku. I co roku nic z tego nie wychodzi. Wysyłam dokumenty do każdego urzędu w kraju. Pekanbaru, Medan, Jambi, Dżakarta i cały czas nic. Daję w łapę wszystkim. A oni karzą mi czekać. Jedyne co wskórałem, to kilkumiesięczna wiza. Ale i ją muszę co jakiś czas odnawiać. Jak Bóg da, to w końcu się uda. Wszystko przez korupcję. Oni myślą, że jak mi nie dadzą obywatelstwa, to do końca życia będę im płacił haracz. No i póki co mają rację” – przerywa rozmowę i mówi coś do Andy’ego. Ten wraca po chwili wnosząc gorącą herbatę i ciasteczka – „Korupcja pożera ten kraj. Możesz zobaczyć w telewizji jak to wygląda. Zatrzymuje cię policjant na drodze i wyciąga rękę. Myślisz, że chce się przywitać? Nie! Każe sobie zapłacić za przejazd. Jak mu dasz za mało, to cię odstawi na pobocze i będziesz czekał, aż łaskawie pozwoli jechać dalej. Tylko, że wcześniej musisz mu dać w przeprosiny dużo więcej rupii. Politycy, urzędnicy, nauczyciele, lekarze, prawnicy – wszyscy biorą. Nie ma tygodnia, żebym nie zapłacił komuś w Dumai. Gdyby nie to, to żyło by się całkiem znośnie” - przerywa po raz któryś z kolei, żeby wyłowić z dywanu następnego chomika.

Po kilku godzinach fascynującej rozmowy, podczas której zostałem przyjęty w ich domu, jak najbliższy przyjaciel, wychodzimy przed bramę. Czekający na mnie kierowca, daje znać o swoim zniecierpliwieniu naciskając notorycznie klakson. „Masz jakieś marzenie?” – pytam na odchodnym. „Tak. Jedno. Żeby mnie pochowali w ogrodzie pod bananowcem”. Wolałem nie wiedzieć dlaczego akurat tam.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2011-09-15 17:25
...smutna historia życia Petera - choć może jest szczęśliwy w swoim świecie ???
 
 
michalfutyra
Michał Futyra
zwiedził 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 17 wpisów17 18 komentarzy18 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0